29-08-2010, 17:26
Dotąd patrzyłam z lekkim rozbawieniem na ''kijkowych'' turystów.. aż w końcu tegoroczne zejście z Czerwonych Wierchów na Kondratową dało mi tak mocno w kość (kolana o mało mi nie eksplodowały podczas ponad godzinnego stromego zejścia), że zaczęłam rozważać zakup jakiegoś wspomagacza. Nadal ze sceptycyzmem, zakupiłam kijki Masters Peak. Niby nic wielkiego, ale nie chciałam wtopić kasy w razie, gdyby mi się nie spodobało chodzenie z kijkami.
Aha, dodam, że od paru lat mam niejakie problemy z lewym kolanem (efekt nieszczęśliwego treningu:/), stąd w ogóle cały pomysł. No więc tegoroczny urlop postanowiłam poświęcić na test kijków. Najpierw jednak poczytałam dokładnie opisy, jak się z nimi chodzi;) - bo tak na oko oceniając, 90% kijkowych turystów niesie kijki dla lansu, na pewno nie dla wygody;) - ciągnięcie ich za sobą czy nierównomierne podpieranie to norma na szlaku.
I oto nadeszła wielkopomna chwila Pierwszego Użycia. Skręciłam kijki i ruszyłam na Mosorne (Zawoja). Z początku trochę dziwnie się idzie, ręce zajęte, zupełnie inny balans ciała, trzeba regularnie iść i stawiać kijki też w odpowiedni sposób;) Ale faktycznie, szło się jakby lepiej.
Jednak prawdziwe olśnienie przyszło, gdy tydzień później wybrałam się na Halę Śmietanową. Calutka droga w strugach deszczu, płynące wartko strumyki, błoto i glina, śliskie korzenie.. - ciekawe warunki testowe.
Otóż po jakichś 20 minutach przyszło już wspomniane olśnienie - kijki są ŚWIETNE! W sensie idei, nie akurat tego modelu sprzętu (nie mam porównania). Nie ślizgałam się po błocie, nie traciłam energii podczas obsuwania się kamieni spod nóg, szło się dużo wydajniej. Jeden z odcinków, który zwykle (przy dobrej pogodzie i bez kijów) przebywałam w jakieś 50 minut (tabliczka informowała, że 45;), przeszłam w czasie ulewy w 30! Po równym idzie się z kijkami szybko i energicznie. Na zejściu - hosanna! wreszcie moje kolana nie czuły się jak na torturach. Do tego zminimalizowane było ryzyko poślizgu - możliwość podparcia się 2 kijami to jednak coś.
Trzeba jednak pamiętać, że na zejściu inaczej stawia się kije niż na równym czy pod górkę. Zabawne, że wspominana większość ''używaczy kijów'' nie ma pojęcia o tym, a to przecież śmiesznie proste! Mnie by się nie chciało nosić dodatkowego sprzętu ''dla lansu''..
Od tej pory nie zamierzam chodzić po górach w dłuższe trasy bez badylków:) Polecam je sceptykom (takim jak do niedawna ja sama byłam..).
Aha, dodam, że od paru lat mam niejakie problemy z lewym kolanem (efekt nieszczęśliwego treningu:/), stąd w ogóle cały pomysł. No więc tegoroczny urlop postanowiłam poświęcić na test kijków. Najpierw jednak poczytałam dokładnie opisy, jak się z nimi chodzi;) - bo tak na oko oceniając, 90% kijkowych turystów niesie kijki dla lansu, na pewno nie dla wygody;) - ciągnięcie ich za sobą czy nierównomierne podpieranie to norma na szlaku.
I oto nadeszła wielkopomna chwila Pierwszego Użycia. Skręciłam kijki i ruszyłam na Mosorne (Zawoja). Z początku trochę dziwnie się idzie, ręce zajęte, zupełnie inny balans ciała, trzeba regularnie iść i stawiać kijki też w odpowiedni sposób;) Ale faktycznie, szło się jakby lepiej.
Jednak prawdziwe olśnienie przyszło, gdy tydzień później wybrałam się na Halę Śmietanową. Calutka droga w strugach deszczu, płynące wartko strumyki, błoto i glina, śliskie korzenie.. - ciekawe warunki testowe.
Otóż po jakichś 20 minutach przyszło już wspomniane olśnienie - kijki są ŚWIETNE! W sensie idei, nie akurat tego modelu sprzętu (nie mam porównania). Nie ślizgałam się po błocie, nie traciłam energii podczas obsuwania się kamieni spod nóg, szło się dużo wydajniej. Jeden z odcinków, który zwykle (przy dobrej pogodzie i bez kijów) przebywałam w jakieś 50 minut (tabliczka informowała, że 45;), przeszłam w czasie ulewy w 30! Po równym idzie się z kijkami szybko i energicznie. Na zejściu - hosanna! wreszcie moje kolana nie czuły się jak na torturach. Do tego zminimalizowane było ryzyko poślizgu - możliwość podparcia się 2 kijami to jednak coś.
Trzeba jednak pamiętać, że na zejściu inaczej stawia się kije niż na równym czy pod górkę. Zabawne, że wspominana większość ''używaczy kijów'' nie ma pojęcia o tym, a to przecież śmiesznie proste! Mnie by się nie chciało nosić dodatkowego sprzętu ''dla lansu''..
Od tej pory nie zamierzam chodzić po górach w dłuższe trasy bez badylków:) Polecam je sceptykom (takim jak do niedawna ja sama byłam..).