24-04-2012, 21:02
>>''Tak sobie czytam szczątkowe relacje z wyjazdu''
No to takie krótkie mniej szczątkowe podsumowanie:
Na zlot już w piątek, co prawda o różnych porach, trafili wszyscy uczestnicy zlotu czyli 18 osób+ czworonożny Larry- wierny towarzysz Jędrusia. Jako pierwszy dotarł Pitdoggy, który wyruszywszy z wybrzeża poprzedniego dnia o 19.00 (!), przeszedł do historii schroniska Jagodna czule przyjęty przez jego gospodynie :)) Towarzyszyła mu fioletowa piłka-miejmy nadzieję- stała już maskotka zlotów. Pit twierdzi z przekonaniem, że wiózł ją nadmuchaną nawet w pociągu... Sporą niespodzianka zlotu było przybycie @rka na stalowym rumaku oraz nieprzybycie przedstawicieli administracji (smoła i pierze już przygotowywane:D). Nie wgłębiając się w szczegóły oba wieczorki biesiadne były bardzo udane. Pomieściły m.in. w sobie:
- integrację wszystkich ze wszystkimi
- program artystyczny pieśni wszelakich w tym rosyjskich i ukraińskich
- krótki kurs akrobatyki z użyciem kijka trekingowego poprowadzony przez Sasqua dla licznych chętnych :))
- trening najprzedziwniejszych pozycji i figur z użyciem fioletowej piłki
- występ dyrygencki Botxa
- rozmowy sprzętowe, dowcipy, wspomnienia, toasty, wymiany poglądów i takie tam..
Podziękowanie należy się Vetinariemu, który sam nie mogąc być na zlocie, sprawił radość zlotowiczom sporą ilością złocistego napoju dostarczoną przez kolegę. Honorowy czy cóś? Obiecał- słowa dotrzymał.
Sobota przywitała nas smętnym deszczem jednostajnie kapiącym z rynny, który zadał cios morale grupy. Pierwotny zamiar wyjścia w traskę o 9.00 nieco się opóźnił. Całe szczęście, że było kogo obarczyć winą- po prostu czekaliśmy na Matthewa, który śpieszył do nas dołączyć rano z Bystrzycy Kłodzkiej :D Mimo opóźnienia zrobiliśmy całkiem przyzwoitą pętelkę w Orlickich Horach, posiliwszy się nieco przy okazji w czeskiej knajpce. Był śnieg, wylegiwanie się na słońcu, Fryderyk II podobny do Blatia albo odwrotnie, Botx jako samozwanczy kapelan dbający o morale, las, błoto, trochę gór itd. Pozostał jednak pewien niedosyt. Gdybyśmy mimo początkowo złej pogody ruszyli wcześniej...
W niedzielę realizowaliśmy już własne plany ( powroty do domu, łażenie indywidualne, zwiedzanie itp.) żegnani przez kolegów i bardzo sympatyczną obsługę schroniska- wielkie dzięki J Zlot zapadł nam w pamięci jako jeden z tych, na których czuje się to coś w powietrzu. Pewnie dlatego, ze czuwał nad nami duch fioletowej piłki...
---
Edytowany: 2012-04-24 22:05:37
No to takie krótkie mniej szczątkowe podsumowanie:
Na zlot już w piątek, co prawda o różnych porach, trafili wszyscy uczestnicy zlotu czyli 18 osób+ czworonożny Larry- wierny towarzysz Jędrusia. Jako pierwszy dotarł Pitdoggy, który wyruszywszy z wybrzeża poprzedniego dnia o 19.00 (!), przeszedł do historii schroniska Jagodna czule przyjęty przez jego gospodynie :)) Towarzyszyła mu fioletowa piłka-miejmy nadzieję- stała już maskotka zlotów. Pit twierdzi z przekonaniem, że wiózł ją nadmuchaną nawet w pociągu... Sporą niespodzianka zlotu było przybycie @rka na stalowym rumaku oraz nieprzybycie przedstawicieli administracji (smoła i pierze już przygotowywane:D). Nie wgłębiając się w szczegóły oba wieczorki biesiadne były bardzo udane. Pomieściły m.in. w sobie:
- integrację wszystkich ze wszystkimi
- program artystyczny pieśni wszelakich w tym rosyjskich i ukraińskich
- krótki kurs akrobatyki z użyciem kijka trekingowego poprowadzony przez Sasqua dla licznych chętnych :))
- trening najprzedziwniejszych pozycji i figur z użyciem fioletowej piłki
- występ dyrygencki Botxa
- rozmowy sprzętowe, dowcipy, wspomnienia, toasty, wymiany poglądów i takie tam..
Podziękowanie należy się Vetinariemu, który sam nie mogąc być na zlocie, sprawił radość zlotowiczom sporą ilością złocistego napoju dostarczoną przez kolegę. Honorowy czy cóś? Obiecał- słowa dotrzymał.
Sobota przywitała nas smętnym deszczem jednostajnie kapiącym z rynny, który zadał cios morale grupy. Pierwotny zamiar wyjścia w traskę o 9.00 nieco się opóźnił. Całe szczęście, że było kogo obarczyć winą- po prostu czekaliśmy na Matthewa, który śpieszył do nas dołączyć rano z Bystrzycy Kłodzkiej :D Mimo opóźnienia zrobiliśmy całkiem przyzwoitą pętelkę w Orlickich Horach, posiliwszy się nieco przy okazji w czeskiej knajpce. Był śnieg, wylegiwanie się na słońcu, Fryderyk II podobny do Blatia albo odwrotnie, Botx jako samozwanczy kapelan dbający o morale, las, błoto, trochę gór itd. Pozostał jednak pewien niedosyt. Gdybyśmy mimo początkowo złej pogody ruszyli wcześniej...
W niedzielę realizowaliśmy już własne plany ( powroty do domu, łażenie indywidualne, zwiedzanie itp.) żegnani przez kolegów i bardzo sympatyczną obsługę schroniska- wielkie dzięki J Zlot zapadł nam w pamięci jako jeden z tych, na których czuje się to coś w powietrzu. Pewnie dlatego, ze czuwał nad nami duch fioletowej piłki...
---
Edytowany: 2012-04-24 22:05:37
--------------------------------------------------------------------
Moje poglądy są subiektywne i tylko moje :)
Moje poglądy są subiektywne i tylko moje :)