11-01-2010, 14:23
Hm... dziś postanowiłam dać moim Hanzelom jeszcze jedną szansę (szczerze powiedziawszy to tylko dlatego, że sraczkowate traperki marki buty raczej średnio pasują do w miarę eleganckiego granatowego płaszcza ;) ), a one chyba postanowiły z niej skorzystać...
Nauczona smutnym doświadczeniem założyłam dwie ciepłe ;) skarpety (w sensie po dwie na każdą nogę, bo że w sumie dwie, to nic oryginalnego), buty stały niechodzone od jakiegoś tygodnia, więc MUSIAŁY być suche, nie ma bata, wkładkę obmacałam trzy razy przed wsadzeniem jej do środka, czy aby śladu wilgoci na niej nie uświadczę. Nie uświadczyłam.
Wkładam więc nogę do buta i od razu konsternacja - mam wrażenie wilgotnej plamy pod piętą. NIEMOŻLIWE!!! - myślę sobie i postanawiam zdroworozsądkowo nie zwracać na to uwagi. Wyszłam z domu, wsiadłam do tramwaju. Cały czas z poczuciem lekkiej wilgoci pod stopą, ale twarda byłam i tłumaczyłam sobie, że to złudzenie. Po kilkunastu minutach - chłodek chwycił stopę, ale podwójna warstwa skarpetowej izolacji zrobiła swoje i dało się wytrzymać. Po czym wlazłam do ogrzewanego pomieszczenia - jakiś taki względny komfort wrócił. Ściągnęłam obuw, dyskretnie - jako że gościem byłam - wsadziłam łapę do środka, obmacałam wkładkę - suchutko. Jeszcze dyskretniej obmacałam własną piętę w skarpetce - no suchutko!
Po jakimś czasie udałam się w podróż powrotną do domu; w tramwaju musiałam troszku manipulować palcami, coby je rozgrzać, bo jednak czułam, że to zima, ale zahaczyłam po drodze o centrum handlowe - stopa się rozgrzała, jak wyszłam, to już było wszystko w porządku. Dotarłam do domu, ponowne badanie organoleptyczne dało ten sam efekt - oba macane elementy suchutkie, co więcej - po raz pierwszy od daaaawna jest mi naprawdę ciepło w nogi!
I tylko zachodzę w głowę, skąd w takim razie bierze się to idiotyczne wrażenie wilgoci pod stopą - i to tylko pod prawą...
No nic, zobaczymy jutro, bo czeka je cięższa i dłuższa próba sił ze śnieżnymi zaspami. Ale wróciło mi trochę nadziei :)
Nauczona smutnym doświadczeniem założyłam dwie ciepłe ;) skarpety (w sensie po dwie na każdą nogę, bo że w sumie dwie, to nic oryginalnego), buty stały niechodzone od jakiegoś tygodnia, więc MUSIAŁY być suche, nie ma bata, wkładkę obmacałam trzy razy przed wsadzeniem jej do środka, czy aby śladu wilgoci na niej nie uświadczę. Nie uświadczyłam.
Wkładam więc nogę do buta i od razu konsternacja - mam wrażenie wilgotnej plamy pod piętą. NIEMOŻLIWE!!! - myślę sobie i postanawiam zdroworozsądkowo nie zwracać na to uwagi. Wyszłam z domu, wsiadłam do tramwaju. Cały czas z poczuciem lekkiej wilgoci pod stopą, ale twarda byłam i tłumaczyłam sobie, że to złudzenie. Po kilkunastu minutach - chłodek chwycił stopę, ale podwójna warstwa skarpetowej izolacji zrobiła swoje i dało się wytrzymać. Po czym wlazłam do ogrzewanego pomieszczenia - jakiś taki względny komfort wrócił. Ściągnęłam obuw, dyskretnie - jako że gościem byłam - wsadziłam łapę do środka, obmacałam wkładkę - suchutko. Jeszcze dyskretniej obmacałam własną piętę w skarpetce - no suchutko!
Po jakimś czasie udałam się w podróż powrotną do domu; w tramwaju musiałam troszku manipulować palcami, coby je rozgrzać, bo jednak czułam, że to zima, ale zahaczyłam po drodze o centrum handlowe - stopa się rozgrzała, jak wyszłam, to już było wszystko w porządku. Dotarłam do domu, ponowne badanie organoleptyczne dało ten sam efekt - oba macane elementy suchutkie, co więcej - po raz pierwszy od daaaawna jest mi naprawdę ciepło w nogi!
I tylko zachodzę w głowę, skąd w takim razie bierze się to idiotyczne wrażenie wilgoci pod stopą - i to tylko pod prawą...
No nic, zobaczymy jutro, bo czeka je cięższa i dłuższa próba sił ze śnieżnymi zaspami. Ale wróciło mi trochę nadziei :)