22-03-2006, 20:15
Dwa lata temu miałem w Bieszczadach przygodę z niedżwiedziem.Była połowa września,piękna złota jesień.Szedłem od Wołosatego w stronę Komańczy i po przejściu Połoniny Caryńskiej zatrzymałem się w Brzegach Górnych na polu namiotowym obok leśniczówki--niczego więcej zresztą tam nie ma.Pole iście spartańskie:tylko wiata i stół z ławą,ale otoczenie piękne.Po jednej stronie Połonina Caryńska a po drugiej Wetlińska.Rozbiłem namiot na skraju skarpy nad potokiem Prowcza.Byłem sam,pod wieczór przyszli jeszcze chłopak z dziewczyną i rozbili się po drugiej stronie wiaty.Szybko się ściemniło i ochłodziło.Wskoczyłem w śpiwór i spać.W środku nocy nagle słyszę ujadanie psów za płotem leśniczówki a koło namiotu jakieś szuru-buru,wyrażnie jakieś sapanie.Uff! Zrobiło mi się ciepło... Po cichu otwieram zamek namiotu,na niebie gwiazdy aż kłuje w oczy a w koło na polu namiotowym czarno jak u Murzyna w...nosie.Łapię latarkę i świecę--niczego i nikogo nie ma! Naszykowałem garnek turystyczny i łyżkę żeby narobić hałasu jak przydzie i reszta nocy zeszła na czuwaniu.Rano ciąg dalszy pięknego słońca.Postanowiłem zostać jeszcze jeden dzień.Wysłałem do domu kartkę(do leśniczówki co parę dni przyjeżdża poczta),napisałem że zostaję aby dokończyć porachunków z niedżwiedziem--zauważyłem że w dzień ,szczególnie słoneczny ilość odwagi w człeku strasznie wzrasta... Ale dzień się kończy i robi się wieczór.Doszedł jeszcze student idący od Komańczy i rozbił swój Marabut Komodo trochę dalej.Całkiem się ściemniło.Moi od wczoraj znajomi(chłopak i dziewczyna) rozpalili za wiatą małe ognisko.Stanąłem nad brzegiem skarpy i słuchałem płynącego w dole potoku.Nagle usłyszałem na drugim brzegu w krzakach,że coś się dzieje.Jakiś wyrażny ruch czegoś wielkiego,trzask łamanych gałęzi i mniejszych gałązek,coś nieporadnie się przeciska przez krzaki i drzewa.Łapię z namiotu latarkę i świecę:cisza! Gaszę.Po kilkudziesięciu sekundach znów się zaczyna! Znów świecę i znów się zatrzymuje.O nie,to trzeba wyjaśnić,tak nie można tego zostawić.Idę do faceta z dziewczyną przy ognisku,schowanych za wiatą i mówię: słuchajcie,jest tak i tak,coś trzeba z tym zrobić.Widzę,jak im się rozszerzają oczy ze strachu(chyba to samo zobaczyli u mnie).Akurat też podchodzi do ogniska wspomniany student z naręczem gałęzi na ogień i musiał usłyszeć,bo wie już o czym mówimy.''A,to ty mi świeciłeś,gdy zbierałem gałęzie?!'' -Jasna cholera,to czemuś nic nie odpowiadał?!-''A bo myślałem,że to strażnicy Parku mnie namierzyli!:DDDD Od tego czasu postanowiłem,że nawet gdyby stado niedżwiedzi, cały ich kierdel,przylazł i trząsł namiotem,to ja ich olewam i śpię dalej.
A teraz pytanie poważne,żeby sprawie przywrócić właściwe proporcje: ilu turystów w ciągu np. ostatnich 30-tu lat zjadły-zagryzły-rozszarpały nasze miśki??? W tym czasie przez Beskid Niski i Bieszczady(tam są One) przeszło kilkaset tysięcy turystów i ''turystów''.O Tatrach nie piszę,bo tam są niedżwiedzie normalne inaczej.
A teraz pytanie poważne,żeby sprawie przywrócić właściwe proporcje: ilu turystów w ciągu np. ostatnich 30-tu lat zjadły-zagryzły-rozszarpały nasze miśki??? W tym czasie przez Beskid Niski i Bieszczady(tam są One) przeszło kilkaset tysięcy turystów i ''turystów''.O Tatrach nie piszę,bo tam są niedżwiedzie normalne inaczej.