04-01-2020, 08:24
Sted! Foki są wygodne, ale są bronią obosieczną....Ich kilkukrotne klejenie i zdejmowanie zabiera czas. Niska temperatura powoduje, że klej traci właściwości. Wilgotna foka zamarza. Dlatego często nosi się ją z tego powodu za pazuchą. Ma się wtedy taki ''piwny'' brzuszek ;-)
Wygodne są długie podejścia, natomiast scenariusz typu 100 m w górę foki, 100m zjazdu i tak parę razy powoduje, że lepiej jodełkować, robić zakosy niż na okrągło zdejmować narty.
Na pewnym etapie zmęczenia, foki są dobre. Nie masz siły na subtelności? Przyklejasz foki i człapiesz. Tak się do fok przekonała moja żona: długo - nie, nie, nie. Na konec jednej z wyryp mieliśmy podejście z Polany Izerskiej na Świeradowiec. To była 10h na nogach, byliśmy zmęczeni. Stanęła pod podejściem, powiedziała: ''poproszę foki....''.Trzy kwadranse później byliśmy w schronisku.
Co do meritum: używam moherów. Są delikatniejsze i lżejsze. używa się ich na tyle rzadko, że trwałość ma wtórne znaczenie. To nie Alpy, gdzie robisz 2000m podejść. W Beskidacj intensywność jest mniejsza. Mniejsza waga i objętość to argument. Montaż dla Ciebie to tzw. ''mysi ogonek'' . Z przodu klmra na dziub. Naciąg z tyłu. W zeszłym roku Barsusa wpuściłem w staroświecki patent z ''przednimi gumami'' . Walka jest opisana na blogu, zakończyła się na chytrej modyfikacji narty.
W Twoich nartach, dziub jest obły i to nie jest wygodne rozwiązanie.
Bartek zamawiał w sklepie: fokę 120 przecieli na pół, zakuli zaczepy.
Przyklejanie i odklejanie wymaga treningu. Na silnym wietrze to gimnastyka, a jak foka wpadnie Ci w śnieg i warstwa kleju zostanie ''zabita'' kryształkami śniegu, traci właściwości klejące. Trening na sucho to konieczność.
Przy wylodzeniu jeździ się ''na fokach'' i to jest patent zapewniający bezpieczeństwo. Jazda jest ''drewniana'' ale nie ma złamań, łapania drzewa ''na misia'' itp...
Nie ma sensu poruszać się stale. Wylodzenie to Twój wróg. Inne warunki śnieżne są lepsze lub gorsze. Druga opcja to zastosowanie do hamowania przy stromym zjeździe. Zamiast tego można wziąć narty na ramię i zejść. To już kwestia doświadczenia.
---
Edytowany: 2020-01-04 09:15:32
-------------------------------------------
Pim
Wygodne są długie podejścia, natomiast scenariusz typu 100 m w górę foki, 100m zjazdu i tak parę razy powoduje, że lepiej jodełkować, robić zakosy niż na okrągło zdejmować narty.
Na pewnym etapie zmęczenia, foki są dobre. Nie masz siły na subtelności? Przyklejasz foki i człapiesz. Tak się do fok przekonała moja żona: długo - nie, nie, nie. Na konec jednej z wyryp mieliśmy podejście z Polany Izerskiej na Świeradowiec. To była 10h na nogach, byliśmy zmęczeni. Stanęła pod podejściem, powiedziała: ''poproszę foki....''.Trzy kwadranse później byliśmy w schronisku.
Co do meritum: używam moherów. Są delikatniejsze i lżejsze. używa się ich na tyle rzadko, że trwałość ma wtórne znaczenie. To nie Alpy, gdzie robisz 2000m podejść. W Beskidacj intensywność jest mniejsza. Mniejsza waga i objętość to argument. Montaż dla Ciebie to tzw. ''mysi ogonek'' . Z przodu klmra na dziub. Naciąg z tyłu. W zeszłym roku Barsusa wpuściłem w staroświecki patent z ''przednimi gumami'' . Walka jest opisana na blogu, zakończyła się na chytrej modyfikacji narty.
W Twoich nartach, dziub jest obły i to nie jest wygodne rozwiązanie.
Bartek zamawiał w sklepie: fokę 120 przecieli na pół, zakuli zaczepy.
Przyklejanie i odklejanie wymaga treningu. Na silnym wietrze to gimnastyka, a jak foka wpadnie Ci w śnieg i warstwa kleju zostanie ''zabita'' kryształkami śniegu, traci właściwości klejące. Trening na sucho to konieczność.
Przy wylodzeniu jeździ się ''na fokach'' i to jest patent zapewniający bezpieczeństwo. Jazda jest ''drewniana'' ale nie ma złamań, łapania drzewa ''na misia'' itp...
Nie ma sensu poruszać się stale. Wylodzenie to Twój wróg. Inne warunki śnieżne są lepsze lub gorsze. Druga opcja to zastosowanie do hamowania przy stromym zjeździe. Zamiast tego można wziąć narty na ramię i zejść. To już kwestia doświadczenia.
---
Edytowany: 2020-01-04 09:15:32
-------------------------------------------
Pim