12-12-2010, 14:29
Ja zaczynalem chodzenie w zimie od Beskidow,gdzie nic nie trzeba bylo umiec ,tylo miec potworny upor i sile wola,przy brodzeniu w sniegu po pas.To bylo jakos w 1998r,potem z koszmarnym wyposazeniem ruszylismy w Tatry i uderzylismy na Koscielec Koscielec,zeby bylo jeszcze smieszniej drugim celem byly Rysy.Rysy byly bardzo problematyczne,poniewaz bylo cholernie zalodzone,nawet dzis mialbym dylemat czy isc dalej,wtedy po prostu mlody niczym nie zmacony umysl rznal do gory jak przecinak.Problemy byly z malo stabilnymi ruskimi rakami paskowymi i krazeniem w stopach.Odziez...to byly czasy,sweter,ortalion zamiast kurtki,stuptuty szyte na szybko z jakiegos ortalionu znalezionego na smietniku-doslownie...