09-11-2005, 15:12
moim skromnym zdaniem „doswiadczony” turysta poradzi sobie w kazdych karpackich warunkach. W skrocie podam kilka szczegolow jak radzilam sobie w srednich gorach bez dzisiejszego outdooru. Poczatkiem marca 1997 roku wybralysmy sie we dwie (baby) w rumunskie alpy rodnianskie, zaraz po wyprawie naszych kolegow, (nie chcieli plci slabszej) coby sprawdzic czy ich opowiesci nie sa zbytnim fantazjowaniem. W tamtych czasach dysponowalysmy sprzetem iscie studenckim, czyli: trzy czwarte rzeczy pozyczonych (w tym kasa), a reszta, ktora nie zmiescila sie w budzecie – pozostala marzeniami. Oto ekeipunek, ktory mial wystarczyc na 10 dni braku cywilizacji:
Mapy - aktualnych map tej czesci alp rumunskich nie bylo, wiec kopiowalysmy na jagielonce mapy wojskowe z XIX wieku (tylko na nich bazowalysmy, prawde piszac niewiele sie zmienilo, bo wowczas baza turystyczna tez byla skapa),
Odziez – stare spodnie narciarskie, kurtka Jacka Wolfskina z 95’ (nie wiem nawet jaki model, ale przetrwala 8 lat nie przemoczywszy sie), gruby sweter, polar szyty samodzielnie (owczesny Malden na metry, ew. podroba), kilka tiszertow i par cieplych, welnianych skarpet.
Buty – Garmont Lady z Gore (jaki model nie znaju, ale dzis zaklasyfikowane bylyby na wycieczke
w Beskidy) oraz Himalaje z Krosna.
Sprzet – namiot ponoc zimowy (markowy to on nie byl, ale lekki, a przy porywistym wietrze skladal sie zupelnie); raki automaty, czekany – nie pamietam, plecaki alpinusy woodpekery 50l (z calym ekwipunkiem ciezkie jak cholera i trzeba je bylo zakaldac z pozycji „podnies mnie lub pomoz mi wstac” – do tego przydaje sie druga osoba na wycieczce).
Akcesoria – zwykly palnik na gaz, 2 butle gazowe po 0,5 kg (nabijane samodzielnie, wiec ryzyko smierci w gorach podwojne), latarki czolowki (najprostszy petzl), baterie apteczka zminimalizowana do blistra aspiryny (wykorzystalam caly zapas - dopadla mnie na samym poczatku grypa z wysoka goraczka), bandaza, kilku plasterkow, glukardiamidu, kropli zoladkowych i czegos przeciwbolowego.
Zywnosc – plecaki byly juz pelne wiec przeliczajac ilosc dni ulozylysmy jadlospis na kazdy dzien (z wymierzeniem produktuco do lyzki):
- rano platki jeczmienne+mleko w proszku+woda ze sniegu,
- poludnie batonik Corny (lekki), a przy wiekszym wietrze na odwage po kostce czekolady,
- pozne popoludnie (po ubiciu „podlogi” i rozbiciu namiotu) zupka chinska+woda ze sniegu (najtansze byly w Macro), kawalek czekolady i co najwazniesze – 2 gorace lyki herbaty (reszta byla lodowata jak kubek – metalowy z marketu).,
- woda tylko z topionego sniegu.
Koledzy na wczesniejszej wyprawie mieli sprzet turowy i bardzo byli zadowoleni z tego faktu (opowiesci potwierdzilysmy).
Na pocieszenie dodam, ze wyjazd w niski lub bieszczady jest przyjemniejszy, bo mozna spotkac jakies inne zwierzeta niz kozice np. wilki.
konczac - warto tego sprobowac, choc mozna sie, jak napisal rumcajs nameczyc
Mapy - aktualnych map tej czesci alp rumunskich nie bylo, wiec kopiowalysmy na jagielonce mapy wojskowe z XIX wieku (tylko na nich bazowalysmy, prawde piszac niewiele sie zmienilo, bo wowczas baza turystyczna tez byla skapa),
Odziez – stare spodnie narciarskie, kurtka Jacka Wolfskina z 95’ (nie wiem nawet jaki model, ale przetrwala 8 lat nie przemoczywszy sie), gruby sweter, polar szyty samodzielnie (owczesny Malden na metry, ew. podroba), kilka tiszertow i par cieplych, welnianych skarpet.
Buty – Garmont Lady z Gore (jaki model nie znaju, ale dzis zaklasyfikowane bylyby na wycieczke
w Beskidy) oraz Himalaje z Krosna.
Sprzet – namiot ponoc zimowy (markowy to on nie byl, ale lekki, a przy porywistym wietrze skladal sie zupelnie); raki automaty, czekany – nie pamietam, plecaki alpinusy woodpekery 50l (z calym ekwipunkiem ciezkie jak cholera i trzeba je bylo zakaldac z pozycji „podnies mnie lub pomoz mi wstac” – do tego przydaje sie druga osoba na wycieczce).
Akcesoria – zwykly palnik na gaz, 2 butle gazowe po 0,5 kg (nabijane samodzielnie, wiec ryzyko smierci w gorach podwojne), latarki czolowki (najprostszy petzl), baterie apteczka zminimalizowana do blistra aspiryny (wykorzystalam caly zapas - dopadla mnie na samym poczatku grypa z wysoka goraczka), bandaza, kilku plasterkow, glukardiamidu, kropli zoladkowych i czegos przeciwbolowego.
Zywnosc – plecaki byly juz pelne wiec przeliczajac ilosc dni ulozylysmy jadlospis na kazdy dzien (z wymierzeniem produktuco do lyzki):
- rano platki jeczmienne+mleko w proszku+woda ze sniegu,
- poludnie batonik Corny (lekki), a przy wiekszym wietrze na odwage po kostce czekolady,
- pozne popoludnie (po ubiciu „podlogi” i rozbiciu namiotu) zupka chinska+woda ze sniegu (najtansze byly w Macro), kawalek czekolady i co najwazniesze – 2 gorace lyki herbaty (reszta byla lodowata jak kubek – metalowy z marketu).,
- woda tylko z topionego sniegu.
Koledzy na wczesniejszej wyprawie mieli sprzet turowy i bardzo byli zadowoleni z tego faktu (opowiesci potwierdzilysmy).
Na pocieszenie dodam, ze wyjazd w niski lub bieszczady jest przyjemniejszy, bo mozna spotkac jakies inne zwierzeta niz kozice np. wilki.
konczac - warto tego sprobowac, choc mozna sie, jak napisal rumcajs nameczyc